czwartek, 15 czerwca 2017

Nie-winnie jeszcze

Trzy lata temu kupiłam dwie sadzonki winorośli. Baaaardzo długo wybierałam, żeby pasowały do naszego trudnego górskiego klimatu, zimnych zim, żeby jedna miała owoce jasne, a druga ciemne. Miały być deserowe, słodkie. Zamawiam zwykle przez internet, mam już swoje ulubione sklepy, ukochanych dostawców. Tym razem był to jeden z tych momentów, który w końcu sprawił, że dany sklep ulubionym już nie jest. Najpierw się okazało, że jednej odmiany nie ma, ale mogą podmienić inną, podobną. Potem jak już przyjechały, to etykietki nie były na roślinach bo najwyraźniej odpadły w transporcie, więc i tak nie wiem, która jest która. Po posadzeniu pierwszej zimy jedna sadzonka prawie zamarzła, a kolejnego lata ukochały ją sobie szczypawki i poodcinały większość liści. Tej wystartowała bardzo powoli, myślałam, że już z niej nic nie będzie, za to druga ruszyła jak szalona. Trzeba było zdecydować, i to szybko, na czym ją rozpiąć. I moje chłopaki podjęli wyzwanie i popełnili praktyczną formę drewniano-drutową, jak w winnicy jakiej :D Teraz muszę się pouczyć nieco o prowadzeniu winorośli. Ale najpierw niech choć jeden owocek zobaczę ;)

z prawej widać tę bidę co ledwo przetrwała


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz