sobota, 17 czerwca 2017

Wracam z miasta

Wracam z miasta . Po suuuper spotkaniach, wódce, winie, ciastach, gadniach, ploteczkach,gwarze. Po tym wszystkim czym jest miasto. Po prędkości, kolorach, ludziach, ilości, wielkości, różnorodności . I wysiadam z samochodu w deszczu, w mokrą mgłę czy inny czort, ale przylega toto do wszystkiego i wciska się w człowiecze jestestwo i wątpliwości obleiając swym zimym wszędobylskim mokrym istnieniem. Śmierdzącym psem przylepia się miłośnie do mnie, a po chwili zamienia się w mruczenie zniecierpliwione nienakarmionych dwóch kocic. I w zupełnie bezczelnej lekkości przenosi mnie z miejskiego "jezusmaria mam was w dupie, dajcie wy mnie święty spokój" w moje organiczne i głę bokie bycie TU. I zamiast szukać ukojenia i suchości w cywilizacyjnym postępie elektrycznego czajnika (w sumie nie bo kurde mój jednak jest na gaz), rzucam chłopakom "idę sprawdzić ogród" i oni wiedzą o co cho. Mokry pies pod suchym ręcznikiem czeka (nie)cierpliwie na mój powrót, kuchnia spieszy się z nagrzaniem płyty żeby spełnić swój herbaciany obowiązek, a ja w pijanym miastem widzie sprawdzam bezwstydnie stan pod liśćmi cukinii, oglądam osłony słokikowe fasoli i macham z daleka pomidorom. Dziś muszą radzić sobie same. Jaśmin z lawendą i słodką pomarańczą czekają na mnie z gorącą kąpielą, w której może na chwilę zniknie moja wściekłość na gołe ślimaki. I tęsknota za alaskańskim odludziem. Mam Beskid. Jest ok. Dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz