środa, 28 września 2016

Jednoręcznie

Na szczęście nie do końca jednoręcznie, bo z pomocą Taty :) przesadziliśmy jarmuż zielony na docelową zimową grządkę. Jednak zanim to nastąpiło miałam niezłe przejścia z tym jarmużem: wysiałam jedna torebkę na początku sierpnia na najmniejszy wał, który służył jako rozsadnik. Okazało się, że był również chyba stolicą mrówczego imperium i mrówki bardzo ucieszyły się z zasilenia spiżarni... dla mnie zostały dwie marne siewki. Nauczona doświadczeniem, drugą (i ostatnią) torebkę wysiałam w multidoniczki. Dwa dni później mieliśmy oberwanie chmury i wypłukało mi ziemię z doniczuszek razem z nasionami. Nie poddając się - o, nie, teraz to już jarmuż MUSIAŁ być w moim ogrodzie! -  odwiedziłam wszystkie (trzy) sklepy ogrodnicze w Żywcu wprawiając w zakłopotanie obsługę, bo kto też szuka nasion warzyw pod koniec sierpnia! Nie było nawet w magazynach. Poratowała mnie Sąsiadeczka, która akurat swojej torebki nie wysiała. Nasiona zostały wsiane dla zmyły mrówek i deszczu pomiędzy sałatę jesienną i tym razem wzeszły wszystkie :D



A tu odmiana fioletowa, której mrówki nie lubią tak bardzo i zostawiły mi około dziesięć roślinek :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz